Na kanwie tych wydarzeń wpadłem na pomysł, aby to
Cesarstwo Insulii stanęło na wysokości zadania i
podjęło się wzgardzonej przez Federację Nordacką roli antagonisty. Moja propozycja spotkała się z dość entuzjastyczną aprobatą króla Voxlandu Joahima von Ribertropa i z nieco mniej entuzjastycznym sprzeciwem następcy tronu Insulii - Augusta de la Sparasana. Uznałem, że skoro dwie najbardziej wpływowe persony w kraju, to jest król Voxlandu i Cesarz Insulii, są zgodne co do naszej linii polityki zagranicznej, to możemy przejść do działania.
Na początku trzeba było wywołać jakieś zamieszanie lub kryzys, który by przyciągnął uwagę zagranicy. Najłatwiej oczywiście było skorzystać z tego, co już było gotowe do wykorzystania. Na stole leżał koncept westlandzkiej wojny domowej. Mieliśmy zrobić sobie taką wojenkę między działaczami Westlandu, bo zrobiło się w kraju nudno. Zwycięzca miał ukształtować nowy Westland po swojej myśli - oktrojować konstytucję i wybrać głowę państwa. Zachęcałwm do udziału przedstawicieli Repujerstanu (Novak), Winkulijskiej Republiki Ludowej (Żmirogrodzki) i Taskasu (Rosko/Ebe-Gruner). Skleiłem jakiś system wojenny i porobiłem parę mapek. Konflikt, a raczej spektakl, był gotowy do rozpoczęcia. Uznałem, że świetnym pomysłem będzie podniesienie rangi tego lokalnego konfliktu do międzynarodowego sporu. Trzeba było go tylko poprowadzić w odpowiednim kierunku i wmieszać w niego konkretne mocarstwa…
Mapa piątej tury Westlandzkiej Wojny Domowej — mojego autorstwa
Okazało się, że nasze oczekiwania były bardzo rozbieżne z rzeczywistością. Zainteresowanie wojną było nikłe - Rosko się wycofał z udziału, frakcjom długo zajmowało opisywanie ruchów jednostek, a nikt nowy nie dołączył i nie założył swojej frakcji. Aby jakoś stymulować ten niewypał, uznałem za konieczne, aby zaangażować w walki Cesarstwo, tj. władze centralne Insulii. Reprezentowałem je oczywiście ja. Z tego co pamiętam, to JE Novak nie miał na początku o to żadnego problemu, że mieszam się do konfliktu. Pierwsze tury wojny to było zdobywanie neutralnych heksów na mapie, nieprzeszkadzanie sobie nawzajem, pasywna ekspansja i budowanie arsenału wojennego za secesy. Do tej pory nie doszło do żadnych walk, za to z ust liderów frakcji wypłynęło wiele negatywnych słów… Posypała się fala krytyki ze strony JE Novaka, że Cesarstwo miesza się w wewnętrzne sprawy Westlandu, zaś Saganat Amatorii głośno mówił o swoich planach na odzyskanie kontroli nad Ziemiami Uzyskanymi (mowa o leżących na wschodzie wrogich frakcjach). Dużo jałowych dyskusji, gadania dla gadania, rzucania słów na wiatr i praktycznie zero ciekawych posunięć na froncie i zero rozwoju kulturalnego wewnątrz frakcji. Od Frontu Wyzwolenia Kugarów coś nie czuć klimatem Kugarii i wydaje się, że frakcja ta istnieje tylko po to, by przejmować heksy na mapie. Nie taki był zamiar tego konfliktu - nie chodziło o same naparzanie się na słowa…
Żeby jakoś wymusić zaangażowanie ze strony innych niepodległych państw, a nie tylko ludzi związanych z Westlandem, zacząłem rzucać w kierunku Repujerstanu, Winkulii i FN prowokacyjne słowa. W II FN np. otwarcie głosiłem konieczność interwencji wojsk efenu w wojnie. Repujerstanowi zarzucałem, że w praktyce już i tak jest stroną konfliktu (JE Novak kupował jednostki dla Frontu Wyzwolenia Kugarów z konta skarbu państwa Repujerstanu), więc mógłby po prostu przystąpić do walk oficjalnie. Z Winkulią był największy problem. Wprawdzie wywołać gównoburze z udziałem winkulijskiego społeczeństwa było bardzo prosto, ale sprowokować stonowanego Króla Alfreda do podjęcia oficjalnych działań jako Związek Winkulijski nie za bardzo. Trzeba było się posilić udziałem pojedynczych Winkulijczyków w kręceniu konfliktu.

Nie można zapomnieć o trwającym w Insulii referendum ustrojowym, w którym nie ma absolutnie nic kontrowersyjnego, niezgodnego z prawem ani obyczajem, a które i tak spotyka się z krytyką niektórych mikronautów. Chodzi o to, że perspektywa zakończenia działalności przez Westland wymusiła na Insulii refleksję nad własną przyszłością. Tak, były plany, aby Westland zdetonować w wybuchu termojądrowym i porzucić, a swoje wysiłki poświęcić na rozwój Marsylii, Lizawietowa i Doctriny, zamiast na dogorywającą, martwą, porzuconą przez Novaka i Roska prowincję. Nawet gdybyśmy chcieli ciągnąć dalej westlandzką państwowość, to jest to region w stanie agonalnym od PÓŁTOREJ. Generalnie rozchodzi się o to, że federacja zrzeszająca tylko jedną prowincję lub jedną żywą prowincję i jedną martwą, nie ma prawa bytu. Musieliśmy podjąć jakieś kroki w stronę unitaryzacji, aby nie produkować niepotrzebnego prawa lokalnego i żebyśmy skupili się na rozwoju kultury danych regionów, zamiast rozwoju niepotrzebnych nikomu władz lokalnych. Dlatego rozpisane zostało przeze mnie referendum, które ma rozstrzygnąć, co robimy - czy robimy z Insulii wielki Voxland, do którego to Voxlandu wcielimy obecne ziemie Insulii, czy robimy z Insulii w głownej mierze unitarny kraj, gdzie Voxland, z racji swojej odmienności kulturowej, byłby autonomią? Zastanawialiśmy się też, czy powinniśmy dołączyć do II Federacji Nordackiej. Stąd wzięło się sześć pytań referendalnych.
W kraju wykształciły się dwa wrogie sobie bloki - opcja proinsulijska i opcja provoxlandzka. Pierwsza chciała, abyśmy dalej działali jako Insulia, a druga, abyśmy dokonali transformacji w Voxland. Razem z Cesarzewiczem Augustem stanąłem na czele opcji proinsulijskiej. Dołączyli do nas jeszcze po drodze Bolesław Kirianóo i Aleksy Cezari. Opcję provoxlandzką reprezentują za to wszyscy Voxlandczycy.
Im dalej w las, tym tylko gorzej. Wszyscy wszędzie mają do ciebie pretensje.
Żeby zachować jako głowa państwa i spoiwo narodu przynajmniej trochę obiektywizmu, wstrzymałem się w głosowaniu referendalnym od głosu przy pytaniu o voxlandyzację Insulii. Członkowie opcji proinsulijskiej zawiedli się moją decyzją. Proinsulijczycy zaczęli
wzywać do powstania przeciwko władzy i rewolucji, stworzenia Nowej Insulii naszych marzeń siłą, z pominięciem referendum. Starałem się jak mogłem zgasić rewolucyjne nastroje i udało mi się to. Mam na tyle silny autorytet, że po dłuższej dyskusji udało mi się przekonać niedoszłego przywódcę powstania do rezygnacji ze zrywu. Nie jestem pewny, czy tak samo udałoby mi się przekonać Voxlandczyków do niepopełniania
secesji Voxlandu względem Insulii, jeśli zdecydujemy się nie przeprowadzać, wbrew ich woli, voxlandyzacji kraju. Codziennie modlę się o to, żeby ten koszmarny czas niestabilności i podziałów wewnętrznych się w końcu skończył. Nie wszystko musi być w kraju po Twojej myśli. Jeśli wszyscy by walnęli secesjami i działali w swoich hermetycznych grupkach zwanych państwami, gdzie każdy się z każdym zgadza, to taki twór szybko stałby się nużący. Pięknem Insulii jest to, że jesteśmy różnorodni, a mimo to zjednoczeni.
Wracając do insulijskiego antagonizmu… To jest kurwa nie na moje nerwy. Robisz wyrafinowany roleplay człowieka, który istnieje po to, aby być znienawidzonym przez innych z powodu swoich imperialistycznych zapędów i żeby dawać innym podstawę do kręcenia contentu, a dostajesz w zamian pogardę innych i tracisz zaufanie całego otoczenia. Kiedy zaczynasz mieć wyrzuty sumienia, że zaszedłeś za daleko z tym roleplayem, więc zaczynasz się hamować w podejmowanych działaniach i liberalizujesz swoje podejście do wielu spraw, to Twoi własni zwolennicy zaczynają mieć do Ciebie pretensje. Nie masz już żadnego wsparcia. Twoja postać w mikro zostaje na zawsze napiętnowana, traci autorytet, zaufanie i wiarygodność. Taka kolej rzeczy jest dla mnie nieznośna, jako człowieka, który w nieistniejącym realu jest bezkonfliktowy, spokojny i kompromisowy. Nie potrafię roleplayować swojego przeciwieństwa w mikronacjach, więc się po prostu poddaję.

Znaczek z okazji IV Rocznicy Powstania Federacji Nordackiej — mojego autorstwa
Zimne wojny nie są nikomu w mikro potrzebne - działajmy w pokoju i rozwijajmy się wzwyż zamiast wszerz. Nordata nie potrzebuje żadnego antagonisty, tylko pojednawcy i mediatora. Powinniśmy zacząć wszyscy ze sobą współpracować i tworzyć przyjazną atmosferę, a nie reżyserować sztuczne konflikty mające realne konsekwencje. Gówno osiągniemy dzieląc się między sobą — wielkie rzeczy osiąga się kolektywnym wysiłkiem. Rozdzielenie sfery wirtualnej od realnej nie jest proste — przy obecnym stopniu dojrzałości tego kontynentu wirtualne spory rodzą realne konflikty. Konkludując, nikt na Nordacie nie potrzebuje żadnego antagonisty i powinniśmy darować sobie próby jego znalezienia. Polecam uczyć się na cudzych, zamiast własnych, błędach i nie iść moją drogą.
Korzystając z okazji, życzę Wam wszystkim miłego dnia. <3